O porządku z miotłą Vermeera w tle

0
255
W czasach nadmiaru warto spojrzeć innym okiem na kłopotliwe odpady. W 2013 roku na VIII Urodziny Zamku przyjechała z Aalto Design Factory Ying-Ju Ling, która poprowadziła warsztaty wyrobu mydeł ze zużytego kuchennego oleju. Ja tam oczywiście byłam, mydła zrobiłam, a po roku powtórzyłam, co wystarczyło na kilka lat mycia, może nie twarzy, ale podłóg i drewnianych ścian domu. Warto wiedzieć, że po 10 latach jej społeczny biznes nadal istnieje, więc na stronie www.joosoap.org znajdziecie potrzebne praktyczne wskazówki i instrukcje. Zdjęcie Marek Gołębiowski
- reklama -

„Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność”,
Jolanta Brach-Czajna, „Szczeliny istnienia”

Czy mogłam się spodziewać, że po wystawie Vermeera spośród wielu symbolicznych atrybutów w pamięci najmocniej utkwi nie list czy lutnia, ale kłująca oko miotła? Nonszalancko, choć nie bez ukrytej przyczyny, umieszczona na pierwszym planie intymnej scenerii „Listu miłosnego” wraz z porzuconymi klapkami i praniem wysypującym się z kosza. Wpadła w oko i nie chciała wyjść, jakby przypominając o temacie kolejnego felietonu. Świąteczne porządki zgłosiłam naczelnemu Marcinowi już w lutym. Tymczasem skończył się marzec, zaczyna kwiecień, a literackie wyzwanie jakiego podjęłam się jeszcze w zimie wezbrało dokuczliwą realnością.

Taki jest bowiem porządek rzeczy, że gdy słońce bezlitośnie odsłania brudne po zimie szyby, kalosze oblepia błoto i znowu nic nie można znaleźć – przychodzi czas na wielkie sprzątanie. Wiem, sam tytuł tego felietonu wystarczy, by dalej nie czytać, mruczę do siebie, ale co zrobić. Obiecałam, to będzie, choć przecież sama za sprzątaniem nie przepadam. Ale bywają w życiu czynności nieubłagane… Obowiązkowy przedświąteczny przegląd zawartości szafek kuchennych każe zajrzeć w dawno niewidziane zakamarki. Stare trzeba wyrzucić, półki wytrzeć, słoiki, puszki i pudełka starannie poukładać. Dom odkurzyć. Okna i drzwi wymyć. Dywany wytrzepać. Książki wytrzeć i poukładać. Nie zapomnieć o lampach, kaloryferach, rogach przy podłodze i nad sufitem… Wciąż czytacie? To może wiecie, skąd bierze się ten nieodparty zew? Wiosenny przypływ energii, pozytywny w końcu sygnał odzyskiwanych sił? A może rytuał wzywający do sprzątania – kolejnego, z góry skazanego na porażkę, starcia z życiem, czyli chaosem?
Jedno nie ulega wątpliwości – porządek zaprowadza ten, co rządzi. Odkrywam tę prostą prawdę, gdy już 19 marca sąsiad inauguruje sezon na koszenie, głośno oznajmiając swój przyjazd na działkę po wielomiesięcznej nieobecności. Czytający w moich myślach mąż komentuje pod nosem, że pewnie w ten sposób porządkuje ogród po zimie. No tak, ogród to kolejne wyzwanie, rośliny, zwłaszcza te nazywane chwastami, rosną, gdzie chcą. Pokrzywy wszędzie. Niezapominajki bez pytania zajmują wolne miejsca na wydzieranych trawie grządkach. Grządki mają być w rzędach, czy nie tak wyobrażamy sobie wzorowy ogród? Rozpięty wzdłuż prostych linii, geometryczny dowód zwycięstwa nad naturą. W walce pomogą preparaty i narzędzia: na chwasty, rozrastający się mech, kompost, uparte krety czy plagę ślimaków. Szkoda, że nic nie pomaga na miękkie i podstępne dowody kurzego panowania – bo u nas Zuzanka i Ruda chodzą po całym ogrodzie i leśnym sąsiedztwie, nie unikając placu zabaw i siłowni. Niepoprawne uciekinierki znajdywały dziury w każdym płocie i siatce, w końcu zaprzestaliśmy starań, daliśmy wolność i godzimy się z konsekwencjami. Muszę tylko pamiętać o codziennym czujnym spacerze z łopatką w dłoni, który strzeże mnie, kurzą gospodynię, przed gniewem Pana domu, gdy znowu wdepnął.

W świętym dziele (szale?) szorowania domu nie jesteśmy na szczęście zostawieni sami sobie. W sklepach na wybór czekają całe ściany tzw. chemii gospodarczej. Pasty i płyny do podłóg, do parkietu i linoleum, do kafli, białej ceramiki i armatury, do mebli i do dywanów. Do szyb, by mycie obyło się bez smug. Do toalet, wanien i zlewów, żeby nie pozostała żadna bakteria. Osobno dla kuchni, osobno dla łazienki. Osobno do drewna, szkła, ceramiki i metalu. Żeby lśniło lub żeby pozostało matowe. Pachnące lub bez zapachu. Do tego myjki, gąbki, chustki czy ściereczki – suche i mokre, syntetyczne i bawełniane, obowiązkowo BIO. Szczotki, miotły i mopy. Cała armia zbawienia obiecująca raj bez wirusów i bakterii. Pomyśleć, że kiedyś wystarczyła soda i ocet… Teraz to biznes tylko w Polsce wart ponad 10 miliardów rocznie (dane z 2020 roku). Żeby się kręcił, trzeba nadać sprzątaniu inne wartości i pokazać, że nie jest taką sobie zwykłą czynnością, co to każdy potrafi. Stąd się wzięły setki poradników, od „Perfekcyjnej pani domu” (podtytuł obiecuje: stań się boginią domowego ogniska i królową czystości) po kultową „Magię sprzątania” (ang. tytuł to: „Zmieniająca życie magia sprzątania: japońska sztuka porządkowania i organizowania”). Cóż robić, mam ambiwalentny stosunek do sprzątania. Patrząc z zazdrością na Marię, wytrwale stoję po stronie Marty, zanurzonej po łokcie w codziennej krzątaninie. Nie widzę w tym bynajmniej powodu do chwalenia się, nie mam na tym polu sukcesów, raczej same traumy. Gdyby nie Jurek Kronhold, pewnie nie trafiłabym na wyzwalający albo raczej powalający rozdział o krzątactwie w „Szczelinach istnienia” Jolanty Brach-Czajny. Bo czy można aż tak naciągnąć męczliwą siatkę codzienności, by stwierdzić: „Kto się krząta (a kto się nie krząta?), przystępuje do zmagań istnienia z nicością i wkracza w metafizyczny wymiar świata, który ta walka otwiera. Czy żukiem jest, czy człowiekiem – nie czyni różnicy. Oddajemy się krzątactwu i ono przeprowadza nas na drugą stronę, choć przecież nie wychodzimy poza nie”.

- reklama -

No tak, Wielkanoc sprzyja uczuciom metafizycznym, nawet eschatologicznym, ale nie lękajcie się: wolniej czy szybciej nadejdzie czas sandałów, krótkich rękawów i „Kina na Granicy”. Niczym z niewoli egipskiej wyzwolimy się z ciężkich zimowych okryć, czarnych butów i gryzących wełnianych swetrów. Trzeba tylko dokonać rytualnej u nas wymiany szafy zimowej na letnią. Wyprać wszystko przed zesłaniem do pudeł na długie ciepłe miesiące. Wyjąć wymiętoszone, ale zawsze bardziej kolorowe lato. Wyprać, jeśli tego nie zrobiliśmy przed włożeniem, może nawet wyprasować. A przy tej okazji – policzyć?! Nigdy nie liczyłam ciuchów, jak każda kobieta uważam, że mam ich za mało. Minimaliści mawiają, że powinno się mieć do 100 sztuk ubiorów, na szczęście bez wliczenia w to skarpet, rajstop i majtek. Bardziej radykalni lubią liczbę 333 – 33 ciuchy przez 3 miesiące. Dziesiątki czy setki, nie ulega wątpliwości – mamy wszystkiego za dużo! I nie jest to dla nas dobre.
Psychologowie przestrzegają, bo rzeczy nie dają wolności, a w nadmiarze przynoszą tylko chaos i zmęczenie. Praktykowanie minimalizmu, ograniczenie wyborów zwiększa produktywność mózgu a nawet kreatywność. Zgodnie z wynikami badań psycholog Sherrie Bourg Carter*, bałagan zwiększa natężenie kortyzonu, co znacząco wypływa na poziom stresu, nawet jeśli sobie tego nie uświadamiamy. Bombardując nasz umysł nadmiernymi bodźcami wprawia go w stan nieustannej aktywności, prowadzi do „przegrzania”, wywołuje niepokój, irytację i poczucie winy (znacie?). Utrudnia zarówno koncentrację, jak i relaks.

Więc trzeba wziąć miotłę w ręce, wymieść – oddać, sprzedać (wynieść do garażu czy do rodziców chyba się nie liczy) to, co niepotrzebne. Odzyskać w ten sposób przestrzeń, czas i wolność. Wybrać to co istotne, na początek choćby filmy z ponad 100 projekcji tegorocznego „Kina na Granicy”.

* Sherie Bourg Carter, Psychology Today, Why Mess Causes Stress: 8 reasons, 8 Remedies