„Těšínské niebo – Cieszyńskie nebe” niezwykła historia ludzi obydwu brzegów Olzy

0
1801
fot. arch. Teatru
- reklama -

„Cieszyńskie nebe – Těšínské niebo”, w reżyserii Radovana Lipusa, to historia Cieszyna, którą opowiedziano 15 lat temu. Renata Putzlacher była współautorką tego czesko-polskiego spektaklu muzycznego w Czeskim Cieszynie. Wykorzystano również opracowania piosenek Nohavicy, które tym razem zabrzmiały nieco inaczej niż te, do których nas przyzwyczaił, ale dzięki temu są nadal rozpoznawalne.
„Cieszyńskie nebe …” zawitało gościnnie do wielu polskich i czeskich miast. W ostatecznym rozrachunku sztuka ta okazała się największym hitem w historii tej sceny.
Samo przedstawienie miało charakter taki, jak miasto, o którym opowiada, poczynając od legend, a na powodzi kończąc. Oparte było na językowych polsko-czesko-niemieckich przekomarzaniach. Nie było patosu, wielkich świateł, dymu i operowych arii, nie było też zbędnego blichtru. „Cieszyńskie nebe – Těšínské niebo” balansowało na granicy rozrywki, a poważnego teatru. Efekty sceniczne krytycy oceniali jako proste, ale to one zmuszały widza do pewnej wyobraźni. Trochę jak w Teatrze Witkacego np. przewijający się nieustannie stary tramwaj albo niebieski materac imitujący Olzę.
Każdy kto spektakl obejrzał ten wie, jak wiele obudził w mieszkańcach uczuć. To nie tylko zachwyt, ale i zaduma czy wzruszenie. Ten spektakl wskrzesił w końcu jedną z najważniejszych dyskusji dotyczącą historii, podziałów oraz tolerancji i zrozumienia. Obudzony duch tego miasta nadal jeździ po nim cieszyńskim tramwajem.

„Těšínské niebo – Cieszyńskie nebe, sentymentalny rajd tramwajowy” to spektakl, który piętnaście lat temu swoją premierę miał właśnie w teatrze Těšínské divadlo w Czeskim Cieszynie. W sumie było to połączenie obu Scen, Polskiej i Czeskiej. To przede wszystkim była historia ludzi z obydwu brzegów. Tak postrzegaliście ten spektakl?

Renata Putzlacher: Wiele razy opowiadałam o „Niebie” w wywiadach, ale po raz pierwszy ktoś z pełnym przekonaniem stwierdził, że była to „przede wszystkim historia ludzi z obydwu brzegów”. Tak, bo gdyby ktoś zwrócił się do mnie z propozycją napisania fresku historycznego, na pewno bym odmówiła. Wiem dokładnie, kiedy zaczęło się to moje patrzenie na Cieszyn, owiane mgiełką sentymentu. Studiowałam polonistykę w Krakowie, który mnie zauroczył i zaczęłam przyglądać się z dystansu memu rodzinnemu miastu. W tym czasie zmarł mój dziadek i przypomniałam sobie, że lubiłam od dziecka oglądać stare pocztówki Cieszyna, które były schowane w szufladzie w domu babci i dziadka. Dziś mam ponad 250 takich pocztówek i nadal lubię przyglądać się konkretnym budynkom, ludziom, sytuacjom, zatrzymanym w kadrze. Zafascynował mnie pojawiający się na tych pocztówkach tu i ówdzie cieszyński tramwaj, bo po raz pierwszy wsiadłam do takiego środka lokomocji dopiero w Krakowie. W 1989 roku kończyłam studia i był to też koniec szarej i nieciekawej epoki. W moich wierszach zaczął się pojawiać Cieszyn i w 1993 roku wydałam mój czwarty tomik, poświęcony Śląskowi Cieszyńskiemu, zatytułowany „Ziemia albo-albo”. Zamyka go wiersz „Divertimento cieszyńskie”, którego pierwszy wers, „Urodzić się tu przed stu laty”, zaczerpnęłam z „Divertimenta litewskiego” Josifa Brodskiego. W wierszu pojawiają się właśnie „ludzie z obydwu brzegów”, żyd Kohn, górnik Szczyrba, cesarz i swojskie realia. Bez tego wiersza nie byłoby projektu „W kawiarni Avion, której nie ma”, który zainicjowaliśmy w 1996 roku z pieśniarzem Jaromírem Nohavicą, a bez naszego „Avionu” nie byłoby „Nieba”. Choć na przykład w pierwszej lokalnej i dosyć złośliwej recenzji zarzucono mi, że nawiązywałam do tego projektu.

Jak zrodził się pomysł na taki scenariusz? Zdawaliście sobie sprawę, że robicie rzecz niezwykle ważną?

- reklama -

RP: Projekt „W kawiarni Avion, której nie ma”, który zainicjowaliśmy w 1996 roku z Jaromírem Nohavicą i aktorami obu scen teatru Těšínské divadlo w teatralnym klubie, też nie wydawał się na początku czymś ważnym. Ludzie przychodzili chyba przede wszystkim posłuchać znanego pieśniarza i dopiero na miejscu stwierdzili, że dzieje się tu coś innego, nowego, że rozmawiamy na scenie po polsku i czesku, przypominając również niemieckich i żydowskich mieszkańców naszego miasta. Tu po raz pierwszy zabrzmiała „Těšínská” Nohavicy, kolejna wariacja na temat „Urodzić się tu przed stu laty” (i tramwaju) oraz kilka jego piosenek o tematyce galicyjsko-żydowskiej, które wydał pod koniec 1996 roku na płycie „Dziwne stulecie”. Większość z nich zabrzmiała potem w spektaklu „Těšínské niebo”, podobnie jak polsko-czeskie dialogi, które się sprawdziły i które rozbudowałam już pod kątem nowych sytuacji scenicznych. Mogę powiedzieć – również w imieniu reżysera Radovana Lipusa – że pracując nad ostateczną wersją spektaklu robiliśmy rzecz ważną dla nas osobiście. Oboje urodziliśmy się na Śląsku Cieszyńskim i wiedzieliśmy, że mówimy o naszej małej ojczyźnie, on jako Czech, ja jako Polka. Mógł powstać spektakl gorzki i zjadliwy, w stylu „my was w 1918, a wy nas w 1938 roku…”. Mogliśmy tu przedstawić „wizje historyczne” niektórych zakompleksionych mieszkańców „stela”, na przykład takie zasłyszane kuriozum: „Gdy Pan Bóg tworzył świat, siedział w Cieszynie na wzgórzu zamkowym i lepił ludzi z prochu i wody. Wszystko, co Stwórcy nie wyszło, wyrzucał za Olzę”. Tak, w spektaklu pojawiają się kłótnie i zarzuty, nasze lokalne „niebo – piekło”, ale kiedy wjeżdża na scenę walec historii, małe problemy małych ludzi idą w kąt. Obserwując reakcje widzów w wielu miastach Republiki Czeskiej, Słowacji i Polski (spektakl zagrano 136 razy) uświadomiliśmy sobie, że te kwestie nie są cieszyńskie ani śląskie, ale uniwersalne.

Piętnaście lat minęło szybko, a widzowie jakby nie zdążyli tego zauważyć. Ten spektakl wspomina się często i z wielkim sentymentem. Pewnie już nie ma szans na jego reaktywację i z pewnością nie byłby już w odbiorze taki sam. Myślała Pani o tym, by reaktywować ten spektakl w teatrze Těšínské divadlo?

RP: „To se nevrátí” – Polacy lubią to zdanie i rozumieją. Teatr zdjął spektakl z afisza 18 czerwca 2011 roku i choć w ciągu siedmiu lat po premierze wprowadzone zostały pewne zmiany obsadowe, widzowie nadal przychodzili i nawet porównywali poszczególne wykonania. Może gdybyśmy pracowali z reżyserem na miejscu, mielibyśmy większy wpływ na to, co dzieje się z „Niebem”, przecież dużo spektakli gra się przez długie lata pomimo zmian obsadowych. Kiedy niektórzy pracownicy teatru porównali „Niebo” do samochodu, który już się zestarzał, zabrakło nam argumentów. No cóż, ktoś lubi nowości, a ktoś stare pocztówki i samochody-oldtimery.

Zapoczątkowaliście w Cieszynie sentymentalną podróż tramwajem. Od tej pory zagościł na stałe w świadomości cieszyniaków. Wiele projektów i działań społeczności tego miasta toczy się właśnie wokół tego historycznego pojazdu. Obudziliście ducha, który powrócił na ulice Cieszyna i tchnęliście w niego nowe życie. Czy przyświecał Wam taki właśnie zamiar, gdy piętnaście lat temu pracowaliście nad tym spektaklem?

RP: Cieszę się, że Pani tak to widzi i dziękuję za te słowa, dotyczące nowego życia, bo często sukces ma wielu ojców, ale o matkach się zapomina 😉 Na przykład na kanwie „Těšínskiej” Nohavicy (nota bene piosenki, która otwierała nasz spektakl również w moim tłumaczeniu) cieszyńscy historycy z obu muzeów przygotowali w 2013 roku wystawę, na którą zaproszono czeskiego pieśniarza i gościa z Warszawy, śpiewającego piosenkę w innym tłumaczeniu. Projekt współfinansowany był przez Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki, a o powstaniu „Cieszyńskiej” pisano w mediach: „Ta piosenka to przypadek”. Pal to sześć, że w ramach poważnego historycznego projektu, zatytułowanego „Gdybym się urodził przed stu laty”, zapomniano o wierszu lokalnej poetki, ale jednak noblista Josif Brodski „wielkim poetą był”. Tak powstają legendy miejskie, więc cieszę się, że ktoś jeszcze pamięta o powrocie tramwaju do obu Cieszynów w 2004 roku podczas premiery „Nieba”. Nasz sceniczny tramwaj pojawił się również na moście Przyjaźni – najpierw podczas promocji płyty piosenek ze spektaklu, a potem w 2007 roku, gdy przecinano na moście graniczny szlaban w ramach wejścia do Schengen. Warto też przypomnieć, że wielką inspiracją dla cieszyniaków były i są książki z reprodukcjami starych pocztówek Cieszyna. Pierwszą ważną dla mnie jaskółką był wydany w 1990 roku „Český Těšín ve staré fotografii” – tu znalazłam pierwszą wzmiankę o międzywojennej kawiarni Avion.

Przez wiele lat była Pani kierownikiem literackim Sceny Polskiej, pisała Pani scenariusze, ale przypuszczam, że praca nad tym spektaklem była inna i wyjątkowa. Jakie wspomnienia pozostały i które z nich były najważniejsze?

RP: Do dziś nie mogę uwierzyć w to, że zainspirowaliśmy władze obu miast i Euroregionu Śląsk Cieszyński, i że dzięki wspólnym projektom odbudowano kawiarnię Avion (związana z nią była jedna ze wzruszających scen w spektaklu) na brzegu Olzy. Gdy mowa o rzece, kilka razy opowiadałam w wywiadach o karierze scenicznej „Olzy”, którą ludzie pozdrawiali w sklepach i na ulicy, oraz o tym, że dialogi i powiedzonka ze spektaklu dosłownie „trafiły pod strzechy”. Nie tylko na Śląsku Cieszyńskim, nadal spotykam ludzi z różnych miast, którzy zapamiętali ten spektakl. W ramach piętnastej rocznicy premiery, o której napisałam na Facebooku, praska tłumaczka stwierdziła, że „dwujęzyczne dialogi ze spektaklu zapoczątkowały jakiś proces w jej głowie, który odbił się bardzo wyraziście na jej życiu”, a warszawska redaktorka radiowa napisała: „Dla mnie też było to ważne przedstawienie, oglądałam je kilka razy. Z Januszem Deblessemem zrobiliśmy o nim reportaż. Być może od ‘Nieba’ właśnie bardziej świadomie zaczęłam się przyglądać czeskiej kulturze?”. To cieszy. Nie zapomnę też obrazka, jaki zobaczyłam po raz pierwszy w mojej karierze kierowniczki literackiej po tak zwanym spektaklu dla szkół. Młodzież, która zazwyczaj stara się zniknąć z teatru już podczas przerwy, stała po jego zakończeniu pod oknami i gorąco dyskutowała, przywołując różne powiedzonka i odgrywając różne sceny ze spektaklu.

Czy napisze Pani kiedyś kolejny scenariusz o Cieszynie lub jego historii? Być może warto obudzić po raz kolejny ducha tego miasta.

RP: Przez te 15 lat, kiedy nikt mi niczego takiego nie proponował, napisałam scenariusz o innym pograniczu i o jego historii. Spektakl „HRA-NIC-e” był wielkim wyzwaniem, bo czeski Broumov i okolice znałam tylko z widzenia. Przez to miasto kilka razy przejeżdżaliśmy w drodze do Krajanowa, gdzie spotykałam się z Olgą Tokarczuk. Również w związku z teatrem, bo najpierw przetłumaczyłam na język czeski wersję sceniczną „Prawieku i innych czasów”, a potem napisałam adaptację sceniczną „Domu dziennego, domu nocnego”, którą wystawił teatr Slovácké divadlo. Reżyserem „Domów” i „HRA-NIC-e” był ponownie Radovan Lipus i po latach naszej owocnej współpracy mogę powiedzieć, że takie spektakle jak „Niebo” powstają tylko dzięki twórczym dyskusjom pełnym pasji. Trzeba płonąć, by, jak Pani mówi, „obudzić ducha miasta”. Ja podsumowałam temat w mojej książce „W kawiarni Avion, której nie ma”, która wyszła w polskiej i czeskiej wersji, więc chyba pora na kolejnych zapaleńców.

Spędziła Pani w Cieszynie dzieciństwo i młodość, pracowała tu Pani w teatrze. Jak postrzega Pani z perspektywy Brna, gdzie pracuje Pani od lat na Uniwersytecie Masaryka, zmieniające się miasto?

RP: Choć pracuję w Brnie, nigdy nie opuściłam Cieszyna. W tym mieście jest potencjał i pasja, ale pałeczka w tej sztafecie należy chyba teraz do młodszych ludzi. Najgorzej jest, gdy starsi zapominają o tym, że czasy się zmieniły i nadal mają wrażenie, że wszystko wiedzą i robią najlepiej. Dzięki pracy ze studentami wiem, że mogę im coś przekazać, bo mam pewną wiedzę i doświadczenie, ale bez ich energii i pasji ugrzęznęła bym w stereotypie albo przykryłby mnie kurz w jakimś archiwum. Byłam teraz na otwarciu Tramwaj Cafe przy ulicy Menniczej, dostałam piękne zaproszenie z oldskulowym biletem i tamta dawna atmosfera z czasów „W kawiarni Avion, której nie ma” i „Nieba” do mnie wróciła. Również dlatego, że mój dziadek pracował w okresie międzywojennym w piekarni i cukierni Jerzego Pasternego przy ul. Menniczej. W mojej książce zastanawiam się nad tym, czy dostarczali pieczywo do kawiarni Avion za Olzą i okazało się, że taką współpracę z czeskimi instytucjami, które dostarczają pieczywo i kawę nawiązano właśnie w Tramwaj Cafe. Bardzo mi się to podoba. A poza tym moi dziadkowie mieszkali przed wojną tuż obok dzisiejszej kawiarni w kamienicy Bludowskich (dawna mennica) w małym mieszkanku z widokiem na teatr. W tym mieście zawsze wszystko się jakoś łączy, a gdy łączy się pięknie, jestem szczęśliwa.