Od dzieciństwa poetycka śpiewność kołysanki wciągała mnie w cudownie uporządkowany świat. Pierwsze próby wierszowania lokowałem pomiędzy erotykiem, a wzniosłym westchnieniem. Ale zadaną fraszkę usiłuję pisać ciągle na nowo. Uciekam od trenów, bo wolę sielskie figliki. Żywa wrażliwość odnajdywana w poezji nie pozwala mi stłamsić w sobie tego, co chroni przed pustką szarzyzny, wyeliminowaniem, upodleniem. Opowiadałem o tym na festiwalu. Poezja jako pierwiastek, słowo, piękno, miłość powinna trwać i zdominować nas swoją szlachetnością. Gdy wsłuchuję się w rytm poezji, gdy mnie ona dotyka, jestem szczęśliwy. Nabieram sił, aby czytać kolejny tomik nieznanego jeszcze poety, inspirować się nim. Albo tylko napisać swój własny wiersz, swoją interpretację. Nieświadomie pragnę ze swego miejsca zrozumieć świat i opisać go na nowo, ale uczciwie i szczerze. Czy to prawda, że „… Kosmos jest Boski, a Poezja nasza…”? Aby znaleźć odpowiedzi na pytania, jakie nurtują twórców, pojechałem kolejny raz na to spotkanie coraz bardziej znanych mi poetek i poetów.
Festiwal to jak plener malarski. Przynajmniej tak potraktowałem mój wyjazd do Czechowic-Dziedzic i Bielska – Białej na IX Festiwal Poezji Słowiańskiej. Powstał już pierwszy wiersz inspirowany klimatem sesji literackich i rozmów kuluarowych – „Obraz rozmów”.
Z uwagi na obostrzenia pandemiczne, oficjalnie nie było gości z Bułgarii, Rosji, Czech. Na pytanie w jaki sposób wziąć udział w tym plenerze poetów, podpowiada nam już samo życie. Egzekwowany dystans społeczny na salach ogranicza żywiołowość uczestnictwa. To moim zdaniem błąd, że limituje się odgórnie dostęp do kultury. Przychodzi mi na myśl hasło odczytane na murach miasta – żaden człowiek nie jest nielegalny.
W celach porządkowych organizator, Stowarzyszenie Autorów Polskich Oddział Bielsko – Biała, rezerwuje już wcześniej dla swoich członków pobyt informując szczegółowo o programie i planowanych wydarzeniach. Na sesje literackie, a tym bardziej na prezentacje poetyckie wstęp jest wolny.
Festiwal rozpoczął się w historycznej przestrzeni. Na spacerze z czechowickim przewodnikiem po najstarszej części miasta z przyjemnością dowiedziałem się, że aż potąd sięgało Księstwo Cieszyńskie. Jako lennicy króla Czech, nie dotknęła nas, Polaków na tych ziemiach, niewola rozbiorów. Nie ma już Księstwa, z Czechami integrujemy się jako Europejczycy w różnych przedsięwzięciach. Z terenów dawnych Austro-Węgier prywatnie dotarł do nas na Festiwal inicjator Ars Poetica Neosoliensis na Słowacji, Miroslav Kapusta. Udowodnił obecnym, że poezja nie zna barier, granic, restrykcji, że poezja jest legalna. Oprócz życia kulturalnego w Bańskiej Bystrzycy poeta aktywnie uczestniczy również w charytatywnej pomocy dla dzieci w swoim kraju.
Godna zauważenia jest wypowiedź Ryszarda Grajka, gospodarza Festiwalu, który kilkakrotnie podkreślał, że jest coś więcej ponad poezję – przyjaźń. Doświadczyć tego można na każdym kroku. Wspólne zdjęcia, w plenerze i w czasie biesiad, wspólne rozmowy. Nie tylko między wierszami, jak ta w Książnicy Beskidzkiej między Barbarą Gruszką Zych, 20 tomików na koncie, a Marianem Kisielem, tylko 15 tomików wierszy. Ja mam 2 wydane tomiki, ale nie czuję frustracji. Rad się dowiaduję na sesji, że „… przyjaźń to związek dwojga ludzi, którzy się nie kłócą…”.To budujące słuchać jak rozmawiają między tomikami przyjaciele ze studiów polonistycznych. „Mój cukiereczek” kontra „Zielone pola”. Między wierszami podkreślają dobrą aurę IX Festiwalu Poezji Słowiańskiej. Ale w Książnicy Beskidzkiej rozmówcy nie skupiają się tylko na sobie. To dziś ważne, że pamięta się chociaż na Festiwalu, o poetach już wśród nas nieobecnych. Robię sobie rachunek sumienia, czy czytałem wiersze Stanisława Goli? Tak, czytałem! Tomik miał zieloną okładkę, patronowało mu chyba Wydawnictwo Literackie. Mieczysław Stanclik wydany przez „Pax” miał trochę fioletu. Z ich pokolenia jest wśród nas, na szczęście w pełnym zdrowiu i weny twórczej, Julek Wątroba, z którym robię sobie zdjęcie. A towarzyszy nam w tej wyjątkowej dla mnie fotografii sam Józef Baran, poeta, którego wiersze są już w podręcznikach szkolnych. Czy warto być w kanonie lektur? Czy lepiej, bo bezpieczniej tworzyć w duchu „samodydaktyki”? Czy być nowoczesnym i iść z duchem czasu, czy raczej mieć w zanadrzu szacunek do tradycji? Zrozumiałem to dopiero na sesji literackiej, którą z Wojciechem Kassem prowadziła Agnieszka Herman. Samorzutnie do poety, eseisty i krytyka literackiego zwracamy się, tu na Festiwalu, Profesorze.
Dogonił mnie zatroskany pytaniem, dlaczego nie czytałem, programowo, swego wiersza. Miał już mój tomik z dedykacją, no bo każdy składał mu takowy jak wizytówkę, wpis do pamiętnika. Ja natomiast czytuję teksty poznanego teraz na żywo poety, na bieżąco w sopockim „Toposie”. Każdy z nas ma inną pozycję, rolę, misję. Tłumaczę się szukając usprawiedliwienia, że miałem okazję pomilczeć. Bardzo pasuje mi cytat mojego rozmówcy, sprzymierzeńca, że „… chwilami głos, który mówi, milczy. I milczy, kiedy mówi…”. Przemówiłem swoim milczeniem? Niemożliwe! Nie muszę z nikim rywalizować, usłyszałem uspokojony. Pomogłem Mirkowi, który zaprezentował swój wiersz po słowacku. Tłumaczony przez Franciszka Nastulczyka na polski, przedstawiłem zebranym z przejęciem. Czytając, identyfikowałem się z poetą, który broni swojej poezji przed zarzutem, że już nie umie modlić się i pisać wierszy. Przyjechałem na Festiwal dla swoich trzech minut, dostałem od losu więcej, bo aprobatę samego Profesora, który jakby znał odpowiedź na mój wiersz – „… kto te góry wysokie budował…”
Słowo było zawsze, ono nas kształtuje, ono żyje, mówił nam Wojciech Kass. Weszliśmy nawet w wieczorną, biesiadną polemikę. Czy autor, pisarz, poeta ma obowiązek, czy tylko prawo, przywilej oddzielić sztukę od życia. Miro bronił swego napisanego słowa. Wojciech przeciwstawiał mu polskie pojmowanie relacji słów. Chociaż bawiąc się dobrze zaczęliśmy naśladować dadaistów, zaniepokoiłem się o komfort naszego gościa ze Słowacji. Uspokoiła mnie Renata Cygan, świadek rozmowy, że zawsze jest jakieś „post scriptum”. Udowadnia to w swoim Niezależnym Kwartalniku Literacko Artystycznym redagowanym przez siebie w Wielkiej Brytanii, o tej samej nazwie – „Post scriptum”. Na pewno nie oddziela życia od sztuki Bo Jaroszek, Jasiu Picheta, Piotr Zemanek, Krystyna Krzyżanowska Nastulczyk, których spostrzegam jako autentycznych artystów i mistrzów słowa. Na Festiwal dotarli, aby wesprzeć poezję, udzielić argumentu, że poezja żyje i nieustannie tli się
w nas nienarodzonym jeszcze wierszem. Pewną skromną poetkę przerażał fakt, że za mało pięknie napisała, za mało ma dokonań, bo oprócz niej wiersze czytali ludzie z bogatą biografią. Nikt nas, i Ciebie Skromna Poetko z obiegu nie eliminuje. Każdy wiersz, w komunikacji między nami, jest potrzebny i serce krzepiący. Wisława Szymborska o poezji Haliny Poświatowskiej wyraziła się, że wiersze przedwcześnie zmarłej poetki nie leżą
w jej estetyce. No cóż, poezja jest jedna, jest wielką panią, a my jesteśmy jej wyznawcami, jej kapłanami.
A przede wszystkim wiernymi czytelnikami. Jedni uwielbiają piwo i bigos. A ja rad bym zamówił kolejną porcję wierszy. Bo jeszcze się wewnętrznie, jak to powiedział o sobie pewien wielki poeta, nie zdewastowałem.