Życie, czyli nieustająca katastrofa…

0
1015
fot. arch. Spot
- reklama -

Laureatką ubiegłorocznego plebiscytu na Książkę Roku „Radiowego Domu Kultury” została Anna Cieplak. Wśród docenionych autorów byli m.in. Filip Springer, Szczepan Twardoch, Olga Drenda czy Kim Gordon. Anna Cieplak mieszka i pracuje w Cieszynie.

Przeczytałem książkę Anny Cieplak „Ma być czysto”. Ania żyje w mieście, w którym raczej wiele osób książek nie pisze. Ania napisał już drugą. Pierwsza to „Zaufanie” (2015).

To bardzo radosne, że w naszym mieście mieszka pisarka. W naszym mieście w ogóle mieszka kilku artystów, co dla samego miasta nie ma jakiegoś specjalnego znaczenia. Ci artyści – intelektualiści, ciągle coś komunikują i społecznie robią – organizują, pomagają, wzywają, protestują czasami, uświadamiają i edukują… I tak mało kto ich słucha i tak wiele na marne, ale od czasu do czasu coś stworzą. Ania napisała książkę.

Kiedy chcę sobie przypomnieć obrazy poświęcone dzieciom i młodzieży, wtedy kiedy byłem dzieckiem lat 70-tych, to świat biedy i tzw. patologii był widoczny w filmach np. „Małe dramaty” Nasfetera – bieda prowincji, „Stawiam na Tolka Banana” według A. Bahdaja, w którym młodzież z warszawskich melin dostaje szansę od losu „wyjścia na ludzi” „Nie zaznasz spokoju” w reżyserii Mieczysława Waśkowskiego, rzecz o środowisku warszawskich gitowców, czy „Do przerwy 0 : 1” – serialu, w którym chłopak wychowywany tylko przez matkę – tramwajarkę, wchodzi w środowisko półświatka.

- reklama -

To oczywiście filmowe narracje z okresu komuny, teraz takich „problemów nie ma”, a więc nie ma filmów i prawie nie ma książek. Przepraszam był jeden film, dość głośny – „Cześć Tereska”. Generalnie ten problem zagoniony jest to tabloidów, kolumn sensacji i patologii, które jak wiadomo czytelnika najbardziej interesują; w stylu: „Zatłukł na śmierć swoje 8 miesięczne dziecko”. Daje to też poczucie, że problem jest w miarę daleko „gdzieś tam”. My jesteśmy inni i bezpieczni.

A Ania napisał książkę o dzieciach, o nas, tu i teraz. Blisko.

Czytałem i właściwie nieustannie miałem wrażenie koszmaru, który znam lub którego domyślam się: sprali absurdów, irracjonalnych postaw, zagubienia, słabości, braku sensu i celu życia, przypadkowości, głupoty, hipokryzji dorosłych i systemu.

Życie w „Ma być czysto” jest jak rozlana rtęć. Za każdym dotknięciem ucieka i rozpryska się na drobinki. Zero kontroli przygotowanych do pełnienia ról życiowych i społecznych dorosłych.

Zachowawczy ojciec Maciek, chytra, bezczelna i głupia – jego pierwsza żona Exela w roli matki sterującej życiem na odległość przynajmniej kilku osób. Magda, niedoszła matka i nowa pół-żona Maćka z problemami. Usiłująca sklejać życie każdego z osobna. Co chwila potykająca się o własne nogi. W gruncie rzeczy rozumiejąca sytuację, ale biegnąca na oślep we mgle problemów, bez celu. Dzieci, młodzież – chciałoby się im współczuć, ale niestety przypominają dzikie zwierzątka i to te nie o miłym futerku.

Ania Cieplak pozornie kreuje niby dwa światy „wychowawcze”, ale stawia wspólny mianownik beznadziejności. Jedyna różnica polega na kasie; pieniądzach. Kasą, jak w każdym Bantustanie, można dużo załatwić. Czasami nawet można się uratować. Ale jak uratować duszę?

Julka mieszka z Magdą i Maćkiem i czasami z…Exelą. Dom inteligencko – artystyczny? Raczej post – punkowski, tolerancyjny, inteligencki. Oliwka mieszka z rodzeństwem u zarobionego na jakimś werku, prostego ojczyma Rycha. Matka Oliwki w Reichu pracuje i rzadko przyjeżdża. W domu pałęta się jeszcze „obsrane” i zaniedbane rodzeństwo.

Wokół dziewczyn kręci się Chomik szukający seksualnej bliskości, chociaż w ogóle nie wie o co mu chodzi. Wycięty z plastiku model chłopako – mężczyzny tzw. Żółty i wreszcie Karol – libidinalny przystojny debil, któremu do pustego łba wkładają nacjonalistyczną papkę. Infantylny seks, jaranie trawki, alkohol, wulgaryzmy, imprezki i …słodycze. Dzieci – śmieci i tysiące erzaców, pozorów.

Dzieci wychodzą na świat nie ze swoich pozornych domów, ale z syfu i nor internetu. Sieć to azyl, to wolność, to tożsamość, to dom. Tu nikt nie ma dostępu. Smsy, instragam, fejs, snapchaty.

Kuratorzy, różni MOP-siarze, obijają się od o drzwi, papierów, telefonów. Bezradność. Dzieci się wymykają do sieci, tam jest ich dom. Gnieżdżą się w internecie. Mieszkają w telefonie.

Wiek dojrzewania ma tu tylko pozorne znaczenie, bo dojrzewać nie mają do czego?! Nawet dorośli nie dorośli.

Kiedy przypomnimy sobie literaturę typu „Ten obcy” Ireny Jurgielwiczowej, to wiemy że ktoś nam kiedyś przedstawiał możliwość jakiejś „naprawy” , „szansy”, bo można było jeszcze odnaleźć wartości i autorytety.

W świecie opisanym przez Anię, nie ma nic. Pogubieni ludzie. Wszechogarniająca bezradność celnie opisana w procederze „aresztowania” dzieci za kradzież batonika w sklepie. System nie może nic, ale jak już dopieprzy to ślepo i głupio, na całego bezradnie. Oliwka trafia do Ośrodka Wychowawczego – pierwszego więziennego stopnia wtajemniczenia. I „spoko”. Jest załatwione. Nikt specjalnie się nie burzy, tak już po prostu jest. Tak się kończy bezradny, ślepy lot ćmy do światła.

W opowieści nie ma lepszego i gorszego domu. Domy, dorośli są słabi. Julki nie da się odizolować od paskudnej dzieciarni ulicy. No bo co? Getto? Zresztą jest już za późno. Wszyscy, ale to wszyscy jesteśmy przeżarci chaosem w naszych relacjach, w uczuciach, postawach. Magda, Maciek, Rycho, kuratorki, a nawet Exela coś usiłują skleić, poradzić sobie, po swojemu. Na próżno. Panuje wszechogarniający amok i lęk.

Od początku ma się wrażenie, że wszystko prowadzi do jakiejś katastrofy. Typuję, że będzie to Julka. Jednak życie jest beznadziejne jak energia zombi, nic nie jest w stanie zdarzyć się do końca i naprawdę. Tylko cząstkowo, głupio i tym gorzej. Debil Karol ciągnie Julkę do lasku. Julka ma jeszcze szczęśliwy odruch, ucieka, ma wypadek. To punkt zero. Potem już „normalnie”, odbicie po traumie – wyjazd na obóz językowy.

Ania nie prowadzi swoich bohaterów do katastrofy. Samo życie jest katastrofą.

Ania Cieplak czerpie garściami z życia. Wie o czym pisze. Jednak zabrakło mi w tej powieści tła. Krajobrazu ulicy, przestrzeni miasta, blichtru „unijnego”, pozornego „łososiowego koloru” humanizmu w dizajnie naszych prywatnych i publicznych przestrzeni. Zabrakło mi też zwyczajnej estetyki „syfu” kiczu i tandety tak przecież wszędzie wyraźnych.

Dwie sceny zapadły mi mocno w pamięci. Oczywista porażka wychowawcza Magdy z Julką, po konflikcie na placu zabaw, kiedy okazuje się, że macocha nie ma szans, nigdy nie będzie liczyć się naprawdę. Dojmująca samotność i rozczarowanie. Historia kończy się filmowo, w nadmorskim kurorcie, chyba adriatyckim, gdzie Magda i Maciek przyjeżdżają ostudzić sumienie, odnowić się. Niestety przyjeżdża też Exela. Pewna „klasa społeczna” ciągnie w pewne miejsca. Maciek i Magda obserwują ludzi i zakładają się o prawdopodobne scenariusze życia obserwowanych, a właściwie o powody i okoliczności przyjazdu do adriatyckiego raju. Nie ma ucieczki. Błoga, słoneczna cisza przed przed nieustanną katastrofą życia.

Przyszłość jest do przewidzenia. Rycho pójdzie znowu do roboty, Exela będzie polować do końca na Magdę, Magda będzie latać w poczuciu winy za Julką, Maciek będzie godził wodę i ogień. Kim będzie Oliwka? Wiadomo. Julka ma szansę dołączyć do Oliwki, niejako z drugiej strony. Będzie dobrze zapowiadającym się kandydatem na naprawiacza, uzdrawiacza świata. Koło się zamknie. Jest jednak jeden problem – geny Exeli.

Ania pisze lekko, swobodnie. Wiemy, że ona rozumie i szanuje to życie, które odkrywa. Nikogo i niczego nie osądza. Nie wypisuje recept. Narracja bogata w język dzieciaków ulicy. Opowieść pisana krótkimi setami. Dobrze się czyta, ale trudno uwierzyć Ani, że będzie dobrze.