Niech zaszumią góry, niech zahuczą lasy

0
1251
fot. arch. SPOT
- reklama -

W upalny, sierpniowy dzień, w tym tygodniu kiedy raz po raz dochodziły wieści o rozległych pożarach lasów w Amazonii i na Syberii, wybrałem się autobusem z Cieszyna do Wisły. Nie była to wycieczka turystyczna, wzywały mnie do Wisły sprawy raczej służbowe, które miałem tam załatwić. Zajść tu i tam, oddać to, zabrać tamto, odbyć dwa krótkie spotkania i wrócić do Cieszyna. W te strony ostatnio zajeżdżam rzadko, nie ciągnie mnie tam, bo to już nie ta sama Wisła i nie te same Beskidy, co kiedyś. Tym razem znowu się to potwierdziło. Wysiadając z autobusu na pustawym wiślańskim dworcu, zauważyłem na zboczu góry nad Hotelem Gołębiewski jakieś ogromne konstrukcje. Zaniepokoiło mnie to. Ruszyłem do cienia przy dworcowym budynku i zwróciłem twarz w stronę gór. A tam, wśród lasu na beskidzkim zboczu, stały trzy ogromne budowlane dźwigi.

Nie jestem wiślaninem, ale w tej chwili poczułem nagły przypływ gniewu. Albo inaczej: jako ktoś, komu są drogie beskidzkie lasy, dostałem cios między oczy. Na zboczu Bukowej, wśród lasu budowany jest jakiś ogromny obiekt, nowa świątynia pazernego, lasożerczego Molocha, choć na razie przypomina to raczej Golgotę z trzema krzyżami. Co tam się właściwie buduje? Co to za inwestycja z piekła rodem? Kto jest tam inwestorem? Kto na to wydał w majestacie prawa urzędowe zezwolenie? Pytałem o to znajomych w Wiśle, ale oni nie chcieli na te pytania odpowiadać. Szkoda gadać, już nic się nie da zmienić, machali ręką z rezygnacją. Zresztą, mało kto wie, co się tam właściwie dzieje na Bukowej. Po powrocie do domu poszperałem więc trochę w internecie. Jednak publikacje na temat nowych inwestycji hotelowych w Wiśle sprawiają wrażenie, jakby były lobbystycznym materiałem napisanym na zamówienie inwestora. Tchną korporacyjnym optymizmem, a nawet entuzjazmem. Mówi się w nich na przykład, że rentowność aparthoteli w naszym kraju przewyższa rentowność mieszkań na wynajem, a sama inwestycja obarczona jest stosunkowo niskim ryzykiem. Twierdzi się, że hoteli, zwłaszcza pięciogwiazdkowych, luksusowych, jest w Beskidach za mało. Bo Beskidy przechodzą rzekomo renesans turystycznego zainteresowania. Podobno Małyszomania i związana z nią od kilkunastu lat moda na Wisłę sprawiły, że inwestorzy dostrzegli drzemiący tu potencjał. Władze – i to nie tylko miejscowe władze samorządowe – chcą, aby Wisła stała się nowoczesnym kurortem znanym nie tylko w Europie, i żeby – tak jak w Zakopanem – pieniądze zostawiali tu bogaci Rosjanie i Arabowie, którzy przyjadą tu na dłuższe pobyty. Podobno takie pięciogwiazdkowe aparthotele będą właśnie dlatego korzystne dla budżetu gminy. Ponoć wszystkie najważniejsze polskie kurorty walczą dziś o takiego klienta i jeśli za parę lat w Wiśle działałyby dwa takie hotele, miasto mogłoby być spokojne o swoją przyszłość. Miasto może tak, ale Beskidy już raczej nie. Niektórzy hotelowo-biznesowi optymiści zacierają ręce i snują wizje oparte na szacunkach, że w ciągu roku Beskidy może odwiedzić 5 milionów turystów. Może tak być, ale prawdopodobnie tak być nie będzie – jak mawia bohater jednego z polskich seriali – bo wtedy już nie będzie w Beskidach lasów. Czytam właśnie w „Polityce” dramatyczny apel naukowców z Instytutu Dendrologii PAN w Poznaniu dotyczący wymierania w Polsce lasów i drzew. Z powodu zmian klimatycznych z polskich lasów mogą zniknąć gatunki drzew, które dziś zajmują ok. 75% ich powierzchni. A wraz z nimi setki gatunków innych roślin, grzybów i zwierząt. A wszystko to wydarzy się w ciągu życia dzisiejszych 30 – 40- latków. Kiedy zaś nie będzie lasów i drzew, to zabraknie również wody. Także wody w Wiśle. Bo woda w Wiśle nie będzie płynąć wiecznie, a źródła Królowej Polskich Rzek nie są niewyczerpywalne. Lasy zginą, wody zabraknie. Głównie z powodu niszczycielskiej działalności ludzi. Taka jest, niestety, nieodległa perspektywa klimatyczna. Jest to perspektywa apokaliptyczna. I coraz bardziej przybliżają ją władze śmakie i owakie, politycy ci i tamci, lobbyści, hotelarze i inni biznesmeni z branży turystycznej oraz innych branż okołoturystycznych. I choć może na krótką, bardzo krótkowzroczną i egoistyczną metę są to branże obarczone – jako się rzekło – niskim ryzykiem, to jednak na trochę dłuższą metę, która staje się coraz bliższa, niosą one ze sobą ryzyko najwyższe. Ryzyko zagłady gatunków. Tego ryzyka nie biorą pod uwagę politycy, menedżerowie, inwestorzy i deweloperzy. Raj w coraz szybszym tempie zamienia się w piekło. W Polsce – bo nie tylko w Wiśle przecież – tak jak w znanej powieści Jerzego Pilcha, żeruje wiele demonów.

A jeszcze mniej więcej sto lat temu wydawało się, że ten beskidzki raj jest wieczny i że turystyka nie tylko mu nie zaszkodzi, ale nawet pomoże. Pod koniec XIX wieku tak myśleli panowie literaci i naukowcy, co przyjeżdżali tu z Warszawy, zwłaszcza zaś Bogumił Hoff i Julian Ochorowicz. Ale do czasu. Jak wspominał pastor Andrzej Wantuła w 1937 roku w „Zaraniu Śląskim” (rocznik XIII, zeszyt 3 ) – Ochorowiczowi Wisła zbrzydła i uciekł z niej przed pierwszą wojną światową do Żerania pod Warszawą. Jego fascynacja Wisłą trwała więc zaledwie paręnaście lat, skoro pierwszy raz przyjechał w Beskidy w 1899 roku.Ochorowicz zmarł 1 maja 1917 roku w Warszawie, ale podobno – jak pisze pastor Wantuła – nawet po śmierci swojej kontaktu z Wisłą nie zerwał, lecz nieraz dawał o sobie znaki – a nawet przemawiał i artykuły pisał. Przed śmiercią zajmował się bowiem intensywnie tak zwanymi zjawiskami mediumicznymi i paranormalnymi, a po jego śmierci beskidzcy i śląscy spirytyści kontaktowali się z nim przez medium jasnowidzącej z Wisły na przykład pod koniec października 1921 roku. Zaświatowe rewelacje i pouczenia ducha Ochorowicza ogłaszano następnie w spirytystycznym piśmie „Odrodzenie”. W numerze 11/1922 tego ezoterycznego organu przytoczona jest również pośmiertna wypowiedź Ochorowicza o Wiśle podyktowana przez jego ducha: Wisła! Ta miejscowość urocza, gdzie tylu zmęczonych świeżego powietrza szuka i w rozkoszy spogląda ku górom majestatycznym, które jakby ramionami swymi otaczają w miłości zmęczonych i schorzałych przybyszów. Ta Wisła z urokiem swoim mocnym czasem ku sobie nie jednego przyciąga i wydawałoby się jakoby góry te majestatyczne swoim ożywczym dechem nie dopuszczały ku sobie złego powietrza od dalekich, wielkich miast! I tak też jest. Mogą one pochłonąć wiele, co szkodzić by mogło tym, którzy szukają w ramionach gór tych ochrony, zdrowia i posiłku. Czy tak mógłby myśleć Ochorowicz w 1922 roku, gdyby żył? Chyba jednak nie. Może już wtedy, po Wielkiej Wojnie, w której miliony ginęły także z powodu użycia pojazdów mechanicznych, masowo produkowanych wozów i gazów bojowych, taka wizja masowej turystyki, która prowadzi do zagazowania i zagłady przyrody, przeraziłaby Ochorowicza. Kiedy w 1905 roku zakładał Towarzystwo Przyjaciół Wisły oraz w 1910 roku, kiedy został współzałożycielem Towarzystwa Turystycznego „Beskid Śląski”, o masowej produkcji samochodów, asfaltowych drogach niszczących brzegi Wisły i betonowych apartamentowcach nikomu się nie śniło. Łatwo było snuć idylliczne wizje o przybyłych z miast niewinnych turystach regenerujących siły pośród beskidzkich lasów. Podobnie myśleli inni entuzjaści Beskidów. Karol Buzek, pedagog, działacz społeczny i narodowy, także geolog, tak pisał w 1914 roku, kiedy samochód i samolot były jeszcze mało znanymi, nie widywanymi w Beskidach nowinkami technicznymi: … lasy szpilkowe, pokrywające nawet nieraz znacznie strome ściany gór piękną trwałą zielenią, napełniające powietrze wonią żywiczną, z ich uroczystą ciszą leśną, do której nie dochodzi zgiełk i współzawodnictwo środowisk ludzkich, te kwieciste, słoneczne hale, z których oko objąć może prawie cały nasz kraj, te głębokie doliny ze swymi szumiącymi potokami i swym spokojnym ludem góralskim, stanowią całość tak piękną i tak urozmaiconą, że z daleka, spoza granic, przychodzą obcy, aby nacieszyć i podnieść się tą pięknością, której my często nie widzimy, gdyż nie umiemy czytać w przyrodzie. Uczmy się tej sztuki, niech każda roślinka, każdy kamień będzie dla nas czymś żywym, czymś, co przypomina nam odwieczne dzieje naszego kraju, a jednocześnie utwierdza w nas wiarę w bezustanny rozwój i postęp w przyrodzie. Uczmy tej sztuki i powierzone nam pokolenie dorastające („Przyczynek do geologii Księstwa Cieszyńskiego”, str. 35, Cieszyn 1914 ). Święte słowa! Apel Karola Buzka pozostaje nadzwyczaj aktualny. Uczmy się sztuki czytania w przyrodzie! Ale od wielu, wielu lat mało kto sztukę czytania w przyrodzie, czytania ze zrozumieniem oczywiście, bierze pod uwagę i wyciąga z niej poprawne wnioski. W Polsce przyrody masowo się nie czyta, tylko bezmyślnie, bezwzględnie, brutalnie wykorzystuje i eksploatuje. Taki mamy tu nie tyle klimat, ile system, politykę, prawo i oświatę.

Ochorowicz i Buzek zachwycali się Beskidami i Wisłą drewnianą, która zaczęła się kończyć w okresie Drugiej Rzeczypospolitej. W tym samym „Zaraniu Śląskim” pastor Wantuła zreferował zasługi wojewody Grażyńskiego dla rozwoju Wisły i najważniejsze wiślańskie inwestycje ówczesnego, autonomicznego Województwa Śląskiego po 1926 roku. Można by już dziś powiedzieć ogólnie – porównywał pastor Wantuła w 1937 roku – że dr Grażyński zastał Wisłę drewnianą, a przekształcił ją w murowaną. Regulacja Wisły, kolej z Ustronia do Głębców, szkoły, Dom Uzdrowiskowy i gmach Poczty, park im. Marszałka Piłsudskiego i pomnik źródeł Wisły. A także elektryfikacja, droga przez Kubalonkę i nowy plan uzdrowiskowej zabudowy, który jakoby zapobiegał dzikiemu budownictwu, a umożliwił budowę kilkudziesięciu pensjonatów, will i zabudowań infrastruktury. Nie wszystkim się ten budowlany rozmach podobał, choć dawał zatrudnienie miejscowej ludności. Nie był też w Wiśle lubiany komisarz Miedniak, pełnomocnik wojewody Grażyńskiego przez trzy lata nadzorujący tu państwowe inwestycje. Ale dzięki jego bezwzględności – przyznawał pastor Wantuła – Wisła w drugiej połowie lat trzydziestych XX wieku, w czasach sanacyjnych rządów, stała się uzdrowiskiem na europejskim poziomie. Nowoczesny kurort, europejski poziom. Teraz, kiedy w Wiśle budowane są pięciogwiazdkowe apartamentowce, słyszymy podobne głosy. Z tym, że teraz pojęcia takie jak nowoczesność, europejskość i poziom w sensie cywilizacyjnym znaczą zupełnie coś innego niż przed II wojną światową. Teraz w interesie przetrwania nie tylko ludzkiego gatunku musimy lasy chronić, a drzewa sadzić. Teraz właśnie z ochroną i sadzeniem drzew kojarzy mi się człowieczeństwo, poziom, europejskość, nowoczesność i wartości. Nie z budową apartamentowców w górskich lasach.

- reklama -

I cóż tedy uczynimy/Kiedy wszystko to widzimy? – można by zapytać tak jak w połowie lat trzydziestych XVII wieku pytał Georgius Tranoscius, ulubiony kiedyś w Wiśle śpiewak ewangelicki, w pieśni „Zbliża się już wieczne lato” z kancjonału „Cithara sanctorum”. Cóż uczynimy, widząc, jak niszczone są lasy w górach i wycinane drzewa w naszych miastach? Cóż uczynimy, widząc, jak niszczone są brzegi Wisły pod pozorem remontu i poszerzania drogi? Może zwrócimy się chociaż w tej sprawie do naszych władz i kapłanów? Może zwrócimy się do Pana Prezydenta, który od czasu do czasu rezyduje w Zameczku na Zadnim Groniu, aby wziął w ochronę beskidzkie lasy i święte źródła Królowej Polskich Rzek, z nadzieją, że nie będzie naśladował prezydenta Brazylii Bolsonaro? Może poprosimy go, aby zamiast szusować na nartach, zaczął sadzić drzewa tak, jak niedaleko, po sąsiedzku zaczęli to robić Czesi, których lasy niszczeją teraz głównie z powodu plagi kornika? Ta plaga jest już dotkliwa tuż obok w czeskich Beskidach. A u nas nie? Czeski minister ds. środowiska naturalnego właśnie ogłosił, że w Czechach władze państwowe sfinansują w najbliższych latach zasadzenie dziesięciu milionów drzew poza terenami leśnymi i czeskie gminy dostaną na to wsparcie. A każde nasadzenie będzie rejestrowane na specjalnej interaktywnej mapie, bo każde drzewo jest ważne.

A co uczynimy my? Czy wystarczą nam apartamentowce, asfaltowe drogi, konto na Facebooku i bajeczki marketingowców o słodziakach w magicznym lesie?

Zaszumiały góry, zahuczały lasy,
Kaj się mi podziały starodawne czasy?

Cóż tedy uczynimy? I nie chodzi już tylko o starodawne czasy. O dawne żywobyci. Teraz już chodzi o nasze być albo nie być. Co będzie z nami i naszymi dziećmi, kiedy lasy przestaną szumieć?