Cieszynki, ogórki i banany

0
1438
fot. arch. prywatne
- reklama -

Tegoroczny sezon ogórkowy również na Śląsku Cieszyńskim zaczął się minorowo. Sławetne Orły Nawałki poniosły sromotną klęskę na mistrzowstwach świata w piłce nożnej. Na rosyjskim mundialu Lewandowski nie strzelił ani jednej bramki i ani razu nie wykonał swojej słynnej cieszynki. 

Słowo cieszynka kojarzy się cieszyniokom ze starą, misternie wykonaną i kunsztownie zdobioną strzelbą, w której produkcji specjalizowali się dawni cieszyńscy rusznikarze, za co ceniono ich nawet na cesarskim dworze w Wiedniu. Słowo cieszynka w nowym, piłkarskim  znaczeniu też ma wiele wspólnego ze strzelaniem. Nie chodzi jednak o maniakalne wybijanie zwierzyny w lasach Komory Cieszyńskiej, lecz o radochę ze strzelania bramek na piłkarskich stadionach. Najsłynniejsza jest cieszynka, którą wykonuje Cristiano Ronaldo. Portugalski gwiazdor Realu Madryt po strzeleniu gola wyskakuje ponad murawę boiska, następnie ląduje w rozkroku i rozkłada ręce z tryumfalnym okrzykiem. Na mundialu Ronaldo dodał do tego ozdobnik w postaci głaskania się po brodzie, którą zaczął sobie hodować w Rosji. Lewandowski nie gorszy i też ma swoją cieszynkę, a polega ona na tym, że król strzelców Bundesligi krzyżuje ręce na piersi i wywala język, jakby był wisielcem. No jakiś kretynizm zupełny. Ale Lewandowski nie strzelił gola na mundialu i nie było cieszynek po polskich dwóch golach. Może Senegalczycy cieszyli się przy użyciu jakiejś szczególnej gestykulacji po polskim samobóju, ale nie zauważyłem tego podczas telewizyjnej transmisji. A co? Samobójcze gole nie zasługują na cieszynkę? Cieszyńscy kibice piłki nożnej  mogliby, na przykład wymyślić cieszynkę po samobójczym golu przeciwników i ją opatentować do globalnego użytku. Poza tym może znalazłby się w Cieszynie choreograf, na przykład z Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Cieszyńskiej, który opracowałby przynajmniej  dla śląskich piłkarzy, zestaw oryginalnych śląskich cieszynek opartych na śląskim folklorze tanecznym. Cieszynkę mógłby sobie opracować także mój szwagier, który pomimo mundialowej klęski Polaków, ma powody do radości. Wygrał bowiem zakład z kolegami,  nierozumnie optymistycznymi kibicami biało-czerwonych. Jeszcze w zimie założył się ze swoimi kumplami o beczkę piwa, że podczas mundialu Orły Nawałki nie wyjdą z grupy. No i zakład wygrał. Podziwu godny, dalekowzroczny realizm i nieuleganie hurraoptymistycznym, narodowo-piłkarskim egzaltacjom. Teraz to on ma się z czego cieszyć, choć znane przysłowie mówi: nie ciesz się dziadku z czyjegoś wypadku. Wypadek nie był chyba taki straszny, skoro trener Nawałka odszedł, mimo wszystko, w glorii, choć trochę po angielsku, a jego Orły umieszczają na instagramie zdjęcia z pomundialowych wakacji z uśmiechniętymi japami. Klęska klęską, ale na przykład Niemcy, mistrzowie świata z 2014 roku, też nie wyszli z grupy. A poza tym husarskie orły wygrały z samurajskimi Japończykami, którzy przedtem załatwili Kolumbię. Z tym, że piłkarze obu tych reprezentacji do spółki w żenujący sposób wystawili w Rosji swój honor na szwank. W tej sytuacji jeden jedyny gol Bednarka nie wystarczył nawet na otarcie łez polskiego kibica.

W ostatnim tygodniu czerwca chyba więc najbardziej cieszyli się uczniowie, bo skończył się rok szkolny i można było wreszcie rozjechać się na wakacje. Tak czy inaczej, przyjezdnych uczniów w Cieszynie nie ma, dostali świadectwa i odlecieli jak w pamiętnym z czasów liceum wierszu „Lipiec” Juliana Przybosia, cieszyńskiego przedwojennego nauczyciela i awangardowego poety:

Na świadectwach, wzbici w radość odlecieli uczniowie,

- reklama -

drży powietrze po ich śmigłym zniku.

Wakacje, panie Profesorze! Pora

trzepać wesoło słowa jak futra na wiosnę

oraz

czasowniki przez dni lata odmieniać!

Realia z wiersza Przybosia coraz mniej odpowiadają naszej rzeczywistości. Na wiosnę już chyba nikt nie trzepie futer, bo w zimie mało kto w futrach chodzi. Jest cieplej i również lipy od dawna już nie kwitną w lipcu, lecz w czerwcu. Jasna sprawa – globalne ocieplenie przyśpieszyło kwitnienie, dojrzewanie i owocowanie również pod naszą szerokością geograficzną (a czy pamiętacie ze szkoły na jakiej szerokości geograficznej leży Cieszyn?). 

Pod tablicą ku czci awangardowego poety Przybosia na Górnym Rynku, sprzedaje się teraz sezonowe warzywa i owoce. W zeszłym tygodniu zaglądałem tam codziennie. Ogarnęła mnie bowiem ogórkowa gorączka w związku z tradycyjnym o tej porze domowym kiszeniem ogórków. W tym roku sezon na ogórki zaczął się jakoś wcześniej, nawet wcześniej niż sezon na truskawki. Były jednak wcześniejsze ogórki sakramencko drogie i należało poczekać na właściwy sezon ogórkowy aż stanieją. Jednak jakoś szczególnie nie staniały. Nawet pod koniec czerwca, kiedy kończył się już sezon na drogie truskawki, gazetowi dowcipnisie starali się udowodnić żądnym sensacji czytelnikom portali, że ogórki gruntowe są w tym roku droższe niż mięso. Aby sprawdzić tę rewelację poszedłem zlustrować najbliższe stragany i bazarki w śródmieściu Cieszyna. W pierwszym tygodniu lipca cena ogórków wynosiła tu 3,99 zł. I nie chciała drgnąć w dół nawet o brechtowskie 3 grosze. W tej dyscyplinie „Społem” i „Lewiatan” szły łeb w łeb, fartuch w fartuch, skrzynka w skrzynkę, 3,99 zł to jednak taniej, niż kosztuje najtańsze mięso. Ale, jak wiadomo, prasa kłamie, bez względu na polityczny reżim. A gdzieniegdzie ogórki bywają jeszcze droższe. O bazarku na Starym Targu nie ma co mówić, tam jest zawsze najdrożej. Najbardziej przyjazne bywają ceny na bazarku przy Moście Przyjaźni. Wynika to z jego nastawienia na klienta czeskiego, który skrupulatnie i notorycznie szuka najtańszej oferty i okazji po polskiej stronie Olzy. Lecz i tutaj ceny, choć trochę niższe niż w śródmieściu, też trwają na tym samym poziomie. Z tym, że tutaj podaje się je i handluje głównie w czeskich koronach. Korzystna cena 18 czeskich koron za kilogram ogórków przy Moście Przyjaźni, jest podyktowana ceną ogórków po czeskiej stronie, a tam kilogram ogórków przy chodniku koło Hotelu Piast kosztował w ostatnich dniach właśnie 18 koron. Tak to otwarta granica i unijny wolny handel wpływają korzystnie na ceny niektórych warzyw i owoców koło Mostu Przyjaźni. Jednak nie ma teraz szału na ogórki przy granicy, jak to bywało przed kilkoma laty. 

Na straganie pod pamiątkową tablicą Przybosia poczciwe polskie ogórki na początku sezonu ogórkowego w pierwszych dniach lipca były droższe od bananów, których kilogram kosztował tam wtedy 2,99, tyle samo co pudełeczko sprowadzanych z Egiptu winogron. Stanąłem z kiścią bananów w kilkuosobowej kolejce, żeby sobie osłodzić brak ogórkow w godziwej cenie. Banany miały podobny do ogórka, lekko wygięty kształt, słoneczny kolor i tchnęły oswojoną, codzienną egzotyką. Cena bananów jest tak konkurencyjna, że może należałoby zacząć je kisić. Postawić na banana, tak jak się kiedyś stawiało na Tolka Banana. Znajomy sąsiad z Wyższej Bramy twierdzi, że codziennie zjada jednego banana i dzięki temu jest spokojny i szczęśliwy. Może powinienem pójść w jego ślady, dać sobie spokój z ogórkami i przerzucić się na banany? Może jedząc codziennie jednego banana, zmienię swoje cieszyńskie żywobycie w sezonie ogórkowym na bananowy żywot? Stoję w kolejce przed straganem pod tablicą Przybosia i nagle coś kolorowego przeleciało nad utlenioną na blond głową ekspedientki i przysiadło na pamiątkowej tablicy ku czci poety, w samym środku jego imienia Julian. To motyl z gatunku rusałka pawik. Niestety, przycupnął tylko na chwilkę i odleciał. Tym niemniej może jeszcze w Cieszynie nie jest tak źle skoro do jego śródmieścia przylatują rusałki i nawet w kolejce w warzywniaku może się zdarzyć poetycka chwila. Tymczasem w kolejce przede mną i za mną starsze panie i starsi panowie, same emerytki i emeryci, którzy już raczej nie latają z kwiatka na kwiatek. W sezonie ogórkowym grupa społeczna 60 plus jest w Cieszynie najbardziej widoczna. W lecie, kiedy dziatwa szkolna wyjeżdża na wakacje i nie ma w mieście nad Olzą przyjezdnej  młodzieży, ze szkół ponadpodstawowych, najjaskrawiej ujawnia się, że Cieszyn to miasto seniorów. A mówiąc brutalnie: Cieszyn to coraz bardziej miasto starych ludzi. 

W środku tygodnia, z nadzieją na tańsze ogórki gruntowe, podreptałem nawet do „Kauflandu”, ale w „Kauflandzie” ogórki też kosztowały 3,99 złotego za kilogram, co bardzo mnie rozczarowało. Rozczarowany niemal jak polscy kibice po klęsce Orłów Nawałki chodziłem pomiędzy stoiskami i półkami pełnymi towarów i nie wiedziałem, co mam sobie kupić, zwłaszcza, że akurat moja żona wyjechała na tydzień na zachód do Czech i nie miałem od niej instrukcji w sprawie zakupów. Nie posiadałem jasno sprecyzowanych potrzeb. Byłem w gorączce ogórkowej, a ingrediencje do kiszenia miałem już w domu i z artykułów spożywczych nic mnie teraz nie interesowało bardziej niż ogórki. No ale nie wypadało wyjść z „Kauflandu” z pustym wózkiem. Z tej rozterki niespodziewanie wyswobodził mnie ogłoszony przez megafony alarm. Obsługa „Kauflandu” wzywała wszystkich klientów do natychmiastowego opuszczenia supermarketu. No, coś się dzieje, może w „Kauflandzie” ktoś podłożył bombę, jacyś cieszyńscy ekstremiści lub zgoła  miejscowi terroryści. Albo przynajmniej ruszył do ataku jakiś psychopata, zrozpaczony klęską kadry Nawałki na mundialu w Rosji. Ewakuację „Kauflandu” przyjąłem jednak z ulgą, porzuciłem pusty wózek i ruszyłem raźnym krokiem w stronę wyjścia. Nie było paniki, bo nie było zbyt wielu ludzi w hali, jak to bywa przed południem. A więc znowu głównie emeryci i kobity z 500 plus. Trochę mnie zdziwiło, że większość ludzi w supermarkecie zupełnie nie przejęła się wezwaniem do ewakuacji. Kiedy bez kłopotu wyszedłem na parking, przestało mnie to zaraz interesować. Wychodząc przez wjazd między starostwem i kachlokiem zauważyłem, że stoi tam policyjny samochód, a w nim siedzą spokojnie funkcjonariusze. To właśnie ten spokój w policyjnym samochodzie mnie zaniepokoił. Czyżby służby porządkowe ćwiczyły alarmy i ewakuacje najbardziej obłożonych miejsc publicznych w mieście? Czyżby teraz, po zdruzgotaniu Sądu Najwyższego, pisowska władza szykowała się do jakiegoś bardziej bezpośredniego stanu wyjątkowego? Coś wisi w powietrzu i na coś się zbiera. Na pewno raz po raz zbiera się na burzę. Tylko jaki z tej burzy lunie deszcz? Tego nigdy z góry – a właściwie z dołu, spod chmury –  nie wiadomo. Tak czy inaczej jest sucho tego lata i deszcz jest potrzebny.

Wróciłem do domu bez ogórków, ale za to z kiścią bananów, którymi zamierzałem sobie osładzać gorycz ogórkowej drożyzny. Przez otwarte okna, z mieszkania sąsiadki dolatywały dźwięki gniewnego rapu. To jej synalek w wieku gimnazjalnym zażywał swoich wakacyjnych uciech. Na klatce schodowej ktoś zostawił gazetkę reklamową „Kauflandu”. W czasie mistrzostw market czynny w piątki i soboty do godziny 23. Czyli jest szansa, że sobie „Kaufland” zrekompensuje nie tylko wolną od handlu niedzielę, lecz także straty wynikłe z alarmu i ewakuacji. Z oferty na pierwszej stronie gazetki wynika, że „Kaufland” chce wyjść naprzeciw miłośnikom kiszonych ogórków własnej roboty. Potaniały słoiki i nakrętki.  Komplet słoików – trzy sztuki – z nakrętkami można kupić za 3,99 złotego, dokładnie tyle, ile kosztuje kilogram ogórków gruntowych. 3,99 to liczba tego tygodnia. Tymczasem punktualnie o dwunastej rozległ się w centrum miasta sygnał alarmowy, który zagłuszył helokani z ratusza. 

Coś się szykuje, ale nie wiadomo co. Coraz częściej zbierają się ciemne chmury. W następnym dniach akcję protestacyjną zaczęli związkowcy budżetówki – policjanci, strażacy, pracownicy sanepidu, nauczyciele, a nawet straż graniczna. Pod koniec następnego tygodnia na ulicach Warszawy protestowali rolnicy. Okazało się, że ceny skupu owoców i warzyw są śmiesznie niskie i nie pokrywają kosztów produkcji i zbiorów. Po klęsce orłów Nawałki narodowa euforia się skończyła. Producenci, jak zwykle, chcieliby sprzedawać drożej, przetwórcy i handlowcy, jak zwykle, kupować taniej, lecz sprzedawać znacznie drożej, a biedni klienci bazarków, targowisk i marketów muszą za to wszystko zapłacić. Nie mają w związku z tym powodu do wykonywania cieszynek.